Nie taki BARF straszny…

Dieta BARF (ang. Biologically Appropriate Raw Food – dieta biologicznie odpowiednia) polega na podawaniu psom surowego mięsa, mięsnych kości, ryb, podrobów, jajek oraz niewielkich ilości warzyw i owoców. Nie zamierzam wyjaśniać w poście zasad i zawiłości diety. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do książki Izabeli Sekuły „W zgodzie z naturą”, gdzie autorka bardzo szczegółowo tłumaczy w jaki sposób układać jadłospis dla psa oraz jakich błędów nie popełniać, by nie zaszkodzić swojemu zwierzakowi lub  pozycji „Pies na diecie BARF” Małgorzaty Olejnik. Dzisiejszy wpis będzie dotyczył tego, jak „barfowanie” wygląda u mnie, ponieważ wiele osób myśli, że jest to bardzo trudne do „ogarnięcia”. Jak każda kobieta, oprócz pracy mam cały dom na głowie, wiecznie nieobecnego męża, dwójkę dzieci, dwa psy oraz kota. Dlatego gdyby to było rzeczywiście trudne, prawdopodobnie dałabym sobie z tym spokój.

Nigdy nie planowałam karmić swoich psów surowym mięsem. Owszem wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale wydawało mi się to zbyt skomplikowane. Poza tym mając tylko Rica, któremu jako jedynemu w naszym domu smakowało wszystko i w każdej ilości, nie miałam potrzeby zgłębiać tematu. Sytuacja zmieniła się, kiedy przygarnęliśmy suczkę Sarę. Pomimo kilkukrotnej zmiany karmy, dodawania do niej oleju z łososia, masła, czy mieszania z karmą z puszki, Sara stanowczo odmawiała jedzenia albo jadła bardzo mało. Trwało to przeszło rok. Zauważyłam natomiast, że bardzo chętnie zjada surowe kawałki mięsa, które odkrawałam podczas przygotowywania obiadu. Żeby mieć pewność, kupiłam zmielone mięso bez kości i dałam je do zjedzenia suczce. Pochłonęła go w okamgnieniu. Wtedy właśnie podęłam decyzję o przejściu na dietę BARF.

Dla moich psów potrzebuję jednego kilograma mięsa dziennie. Cena mięsa w sklepie internetowym, w którym kupuję wynosi od sześciu do kilkunastu zł za kilogram (w zależności od gatunku, procentowej zawartości kości oraz tego, czy jest pakowane w paczkach jedno czy półkilogramowych). Staram się kupować od czterech do pięciu różnych gatunków, ale najczęściej zamawiam to, które jest w promocyjnej cenie. W jednej paczce mieści się 28 kilogramów, a a przy zamówieniu powyżej 250 zł przesyłka jest gratis. Zamrożone i zmielone mięso dostarczane jest przez kuriera w pudełku zabezpieczonym grubą warstwą styropianu, tak więc nawet w największe upały nie zdarza się, żeby dotarło do mnie rozmarznięte. Karmę umieszczam w zakupionej przeze ze mnie na ten cel zamrażarce i codziennie wyciągam po paczce. Bilans składników pokarmowych powinien się zamykać w przeciągu 10-14 dni, dlatego nie bawię się w codzienne wyliczanie makro i mikroskładników. Planując zakupy, wiem ile muszę zamówić mięsa z kością, bez kości oraz podrobów (są do tego specjalne kalkulatory BARF). Z suplementów podaję moim psom tylko te najważniejsze – olej z dzikiego łososia, drożdże browarnicze oraz algi morskie. W ciągu dnia dostają mięsny posiłek rano oraz późnym popołudniem. Wieczorem po ostatnim spacerze przygotowuję im jeszcze mieszankę suszonych warzyw, którą zalewam gorącą wodą. Jeżeli gotuję rosół to Rico i Sara dostają ugotowaną jarzynkę. Do tego dodaję wspomniany olej i algi, dzięki czemu przekąska nabiera „rybiego” smaku. Owoce najczęściej moje psiaki jedzą w ciągu dnia, pomiędzy posiłkami – zależy to od tego, co akurat mam w domu.

Jeśli chodzi o stronę finansową takiej diety, to nie kosztuje mnie ona więcej, niż sucha karma, którą kupowałam moim psom. Suplementy kupuję w największych opakowaniach, bo wtedy wychodzi taniej. Dodatkowym kosztem okazało się kupienie małej zamrażarki, ale nie zauważyłam aby od tego czasu wzrosły moje rachunki za prąd.

Dużo osób nie chce „barfować” z powodu wyjazdów (zwłaszcza jeśli mają dużego psa). Ja rozwiązuję ten problem zabierając ze sobą zamrożone mięso w torbie termicznej, do której wkładam również zamrożone wkłady. Po przyjeździe na miejsce część mięsa wkładam do zamrażarki, a resztę po prostu do lodówki i daję psom w pierwszej kolejności. Parę razy zdarzyło mi się, że z powodu nieplanowanego przedłużenia pobytu zabrakło mi jedzenia dla moich czworonogów. Rozwiązałam to w ten sposób, że poszłam do sklepu i kupiłam mięso przeznaczone dla ludzi (w Biedronce często mięso jest tańsze niż to, które kupuję dla psów).

 

Nikogo nie mam zamiaru przekonywać do karmienia swojego pupila „surowizną”. Ja chwalę sobie takie rozwiązanie, ponieważ:

  • moja suczka wreszcie zaczęła regularnie jeść i widać, że jej to smakuje;
  • żaden z moich psów nie ma kamienia na zębach, ponieważ w diecie jest minimalna ilość węglowodanów (bakterie odpowiadające za osadzanie się kamienia żywią się właśnie węglowodanami);
  • z powodu bardzo niskiego ph w żołądku, które potrzebne jest do strawienia mięsa i kości, nawet po zjedzeniu czegoś nieświeżego na dworze (wszyscy wiemy, co można znaleźć na trawnikach) nie mają sensacji żołądkowych, jak jak to się działo wcześniej (biegunki, wymioty, antybiotyki, sterydy itp);
  • moje psy pomimo tego, że ważą więcej, niż ważyły jedząc suchą karmę, wyglądają dużo szczuplej, ponieważ po przejściu na dietę BARF następuje zanik tłuszczu i przyrost tkanki mięśniowej (psy podobnie jak ludzie tyją od nadmiaru węglowodanów, a nie tłuszczu).

Mam nadzieję, że post nieco rozjaśnił w głowie osobom, które gdzieś lub coś słyszały na temat diety BARF. Z tego co wiem, temat ten wzbudza duże kontrowersje. Negatywne opinie biorą się najczęściej z niewiedzy lub przekonania, że psom wystarczy podawać jedynie kości (stąd wynikają ich problemy zdrowotne). Po drugiej stronie są ortodoksyjni „barfiarze” . Kiedyś czekając w kolejce u weterynarza byłam świadkiem rozmowy dwóch kobiet, które twierdziły, że nigdy nie kupiłyby swoim psom mięsa w markecie, ponieważ mogłoby im zaszkodzić. Twierdziły, że swoje psy karmią jagnięciną, koniną i wołowiną z najlepszego źródła. Jak wszędzie i tutaj potrzebny jest rozsądek, umiar oraz dystans.

 

Dodaj komentarz